15 kwietnia 2009

Dzień 8 - Kanion Colca

Początek nocnego przejazdu do Kanionu Colca nie wygląda najlepiej.

Kłopoty z wyjściem z naszego hotelu. Wszędzie w budynku ciemno. Z trudem docieramy na parter, po czym okazuje się, że drzwi na zewnątrz są zamknięte na kłódkę. Udaje się znaleźć dzwonek - alarmujemy wielokrotnie. Po chwili schodzi właścicielka pensjonatu, wyraźnie zirytowana naszymi ponagleniami. Każe nam usiąść i czekać na taksówkę. Decyduje się na otworzenie drzwi dopiero po sprawdzeniu kto przybył z zewnątrz.

Tę samą scenę z dobijaniem się obserwujemy już z poziomu taksówki, zabierając kolejnego uczestnika naszej wyprawy w innym miejscu.

Miasto wygląda na wymarłe. Przykre, ale Arequipa (tak jak i inne miasta Peru) zamiera w nocy o pewnej godzinie (nie wiemy dokładnie której) i trwa „w niebycie" - tzn. ze szczelnie pozamykanymi na kłódki domostwami, do późnych godzin porannych.

Teraz jest może pierwsza w nocy. Dojeżdżamy do dworca.

Najpierw jedziemy lokalnym autobusem - temperatura wewnątrz około 4 stopnie Celsjusza.

W połowie drogi przekraczamy najwyższą na całej naszej trasie w Peru przełęcz 4875 m n.p.m. Wydaje się, że „brakuje powietrza". Od czasu do czasu staramy się „dodatkowo oddychać", jakby można było złapać trochę tchu na zapas.

Cały czas jest przenikliwie zimno. Już wiemy, że autobus dostaliśmy najtańszy z możliwych. Wskazuje na to liczba tubylców i charakterystyczny smrodek kurnika czy obórki. Przedstawiciel biura turystycznego stara się w ten sposób „nadrobić" straty targowania i osiągnąć założony przez siebie zysk.

Na dworcu autobusowym w Chivay, gdzie ma nas przejąć przewodnik, nikt nie czeka. Jest przed 5. rano, ciemno, nadal strasznie zimno - jedyna pociecha to to, że nie jesteśmy sami. Czeka z nami młodziutka Kanadyjka, Krystyna. Też wykupiła wycieczkę do Kanionu w naszym biurze. Przemili Peruwiańczycy pracujący na dworcu starają się rozwiązać nasz problem i oczywiście częstują mate de coca.

Po godzinie pojawia się osoba wskazana przez nasze biuro, która zabiera nas do hotelu na śniadanie. Tam spotykamy się z resztą grupy, która dzień wcześniej, w bardziej cywilizowanych warunkach wyruszyła na wyprawę do kanionu.

Dalej turystycznym mikrobusikiem już „z górki", tzn. pod górkę - do kanionu.

Po drodze zatrzymujemy się na głównym placu małej wioski, gdzie przepięknie ubrane Peruwianki sprzedają swoje regionalne wyroby z wełny lam i alpak.

Dzieci, też ubrane w ludowe stroje, mają przygotowany krótki program taneczny. W nagrodę otrzymują ode mnie lizaki. Uśmiechnięte buzie świadczą o zadowoleniu maluchów.

Mam przy sobie całą kieszeń lizaków - nie lubię dawać dzieciom "tipów" w postaci pieniędzy.

I wreszcie docieramy do krążących na niebie ptaków.

Spektakl rzeczywiście godny uwagi. Latają młode kondory w towarzystwie starszych i uczą się rzemiosła. Czasami przez szczyty przepływają obłoki, wtedy na moment ptaki znikają, by po chwili wynurzyć się z mgiełki i rozpocząć lot na zboczu kanionu. CUDO!

Po raz pierwszy spotykamy kilkunastoosobową grupę Polaków - przyjechali tutaj w ramach organizowanej z Polski 2-tygodniowej wycieczki.Padają pytania, jak radzimy sobie w naszej podróży bez opiekuna z Polski. Wiele osób przeraża taki sposób zwiedzania. Tłumaczymy, że najważniejsze to mieć świadomość ewentualnych zagrożeń i zwiedzać z otwartą głową. Peruwiańczycy są życzliwi, uczynni.

Nie wolno tylko prowokować losu, czyli nie kręcić się po zmroku w miejscach, do których nawet w naszym kraju niechętnie byśmy zaglądali. I w miarę możliwości pilnować swoich rzeczy. Tak jak na całym świecie.

Z kolei bardzo cenna okazuje się wskazówka przewodniczki tej grupy, Polki mieszkającej w Limie od 6 lat. Pod koniec naszego pobytu w Peru planujemy lot z Limy do dżungli amazońskiej w Iquitos. Przewodniczka podpowiada nam inne miejsce i podobne klimaty w dżungli lasu deszczowego, w Puerto Maldonado - 35 minutowy lot z Cuzco. Oszczędzamy w ten sposób cały dzień podróży. Warte rozpatrzenia!

Do Arequipy wracamy już minibusem turystycznym. Podziwiamy misternie zbudowane pola tarasowe na zboczach gór, w oddali bielą się szczyty 6-7 tysiączników.

Peruwiańska przewodniczka zwraca nam uwagę na bogato zdobione, kolorowe ludowe stroje, które są używane przez rdzennych mieszkańców tych regionów nie tylko od święta, ale i codziennie. Często widzimy w polu takie „wielobarwne kwiaty" pracujących kobiet.

I znowu przekraczamy magiczną przełęcz 4875 m n.p.m. Jurek wysiada na moment z samochodu, żeby zrobić zdjęcia. Po chwili wraca dysząc - brak tchu.

Na tych wysokościach lepiej od ludzi radzą sobie lamy, alpaki, viguni i dzikie guanako. Uczymy się rozróżniać gatunki tych z pozoru podobnych zwierząt.

Po powrocie do Arequipy zamiast mate de coca sięgamy po silne tabletki od bólu głowy. Objawy choroby wysokościowej trochę ustępują.

W Arequipie na kolację jemy jedno z lepszych dań podczas całego pobytu - „Rocoto Relleno" - owoc podobny do papryki i pomidora, nadziewany mielonym mięsem, warzywami, ryżem, z ostrymi przyprawami, polany pysznym sosem serowym.

5 kwietnia 2009

Dzień 7 - Arequipa

Arequipa zachwyca bogactwem kolonialnych zabytków.

Główny plac - Plaza de Armas wydaje się być piękniejszy niż w Limie. Odwiedzamy katedrę, liczne kościoły.

Prawie dwie godziny zwiedzamy XVI-wieczne Monasterio de Santa Catalina. Zachwyca intensywnymi barwami elewacji, kompozycjami kwiatów z kontrastującą surowością i prostotą cel zakonnych. Łapiemy oddech - przecież jesteśmy już na 2100 m n.p.m.

W przerwie wstępnie uzgadniamy z przypadkowym biurem podróży naszą wycieczkę do Kanionu Colca, jednego z najgłębszych kanionów na świecie, gdzie mamy podziwiać lot kondorów, potężnych ptaków czczonych przez Indian. Z zawrotnej sumy, jaką proponuje biuro za przejazd i opiekę przewodnika, udaje się nam zejść do normalnej oferty. Mimo to nasza czujność nadal jest uśpiona. Beztrosko uzgadniamy także dalszy etap podróży i korzystając z agencji jako pośrednika kupujemy bilety autobusowe na kolejny odcinek drogi z Arequipy do Puno (jak się potem okazuje przepłacamy 100%).