24 marca 2009

Dzień 6 - Nazca

Realizacja kolejnego marzenia - lot nad zagadkowymi rysunkami na płaskowyżu Nazca, widocznymi jedynie z powietrza. Ich wiek określa się na ok. 2000 lat. Wielkość niektórych figur przekracza 300 m. Wśród nich jest m.in. kondor, koliber, pająk, małpa, pies, wieloryb, astronauta, trójkąty.

Do tej pory nie jest znany cel stworzenia tego typu dzieła.

Odkrywca Paul Kosok nazwał rysunki największą astronomiczną księgą świata. Jego asystentka Maria Reiche naniosła je na mapę i do końca swojego życia walczyła o ich ochronę.

Po publikacji popularnej w latach 70-tych książki Ericha von Daniken'a, której autor przypisywał im kosmiczne znaczenie, stało się to konieczne z uwagi na niekontrolowany najazd zmotoryzowanych turystów, bezwiednie niszczących zabytkowe stanowiska.

Przed naszym lotem siedzimy w poczekalni oglądając film poświęcony pracy archeologów regionu Nazca.

Potem przechodzimy na płytę lotniska i startujemy małą Cesną.

Pilot zręcznie manewruje pokazując rysunki na ziemi, tak by pasażerowie z lewej i z prawej strony mogli wszystko zobaczyć.

Dla osób, które nie miały kontaktu z lataniem sportowym są to trudne chwile - walka pomiędzy ciekawością a słabością własnego organizmu na przeciążenia spowodowane bardzo głębokimi zakrętami i termicznymi zmianami wysokości.

Dla mnie i dla Jurka to sama przyjemność - czujemy się tak, jakbyśmy znowu mieli po 20 lat.

Robimy ok. 200 zdjęć, z których do albumu wybierzemy nie więcej niż 10. Oby chociaż tyle wyszło!

Potem powrót do hotelu taksówką. Jedziemy 5-osobową taksówką w 7 dorosłych osób (cztery z tyłu, dwie plus kierowca z przodu). Przed wjazdem na asfaltową ulicę nasz kierowca zapina pas bezpieczeństwa. Widząc moje poszukiwania pasów (siedzę z Jurkiem z przodu) kierowca wyjaśnia, że przepis dotyczy jedynie prowadzącego pojazd... Ciekawe...

Wolne popołudnie zagospodarujemy krótką chwilą na basenie, a potem kolejne zwiedzanie stanowisk archeologicznych w obrębie Nazca.

Próbujemy też pierwszy raz mate de coca - herbatę z liści koki, którą według wskazówek tutejszej obsługi hotelowej, mamy obowiązkowo pić przebywając na dużych wysokościach.

Jak potem odkrywamy w każdym hotelu obok termosów z wrzątkiem wystawione są do ciągłego użytku liście koki. Rdzenni mieszkańcy piją napar i żują liście codziennie. Jest to ich sposób na walkę z objawami choroby wysokościowej.

Liście koki parzy się 5 minut, a napar smakiem przypomina coś pomiędzy herbatą zieloną i rumiankiem. Żadnych efektów wypicia „herbatki" nie zauważamy.

Nocą wyjeżdżamy do Arequipy.

Autobusy dobrych linii posiadają całkiem przyzwoite siedzenia. Niektóre umożliwiają nawet leżenie podczas podróży - to oczywiście za odpowiednią cenę. Pozostałe miejsca są także wygodne. Siedzimy zatem w pozycji półleżącej z podniesionymi lekko nogami. Udaje się odpocząć.

Słuchając przestróg spotkanych turystów trzymamy podręczny bagaż przy sobie - umieszczony na półce może zniknąć, kiedy zaśniemy (najgorsze, że ze wszystkim na czym nam zależy). Reszta bagażu - oznaczona przez przewoźnika jak w samolocie i przewożona w odpowiednich lukach - jest bezpieczna.

16 marca 2009

Dzień 5 - Paracas

Rano zaplanowany rejs łodzią do Archipelagu Islas Ballestas nazywanym też Małym Galapagos.

Przed wejściem do portu kwitnie sprzedaż kapeluszy (jak się okazuje ich zakup to dla wielu turystów uzasadniona ochrona przed ptasimi odchodami).

Po drodze podziwiamy słynny Kandelabr (128 m wysokości), wyryty na pustynnym klifie Paracas.

Potem niezwykła przyjemność obserwacji w naturalnym środowisku niezliczonych gatunków ptaków, podpatrywania fok, lwów morskich, pingwinów, krabów ...

W powrotnej drodze na ląd odprowadza nas sznur ptaków nisko lecących nad wodą ... Jest nam bardzo dobrze...

Wieczorem docieramy autobusem do Nazca.

8 marca 2009

Dzień 4 - Lima-Paracas

Noc i poranek w Limie są pełne emocji.

Około 4 nad ranem coś wybudza nas ze snu - jakby kołysanie i dziwne dźwięki.

Sen? Przewidzenie?

Bez wymiany zdań przewracamy się na drugi bok i zasypiamy. Potem okazuje się, że myślimy o tym samym.

Potwierdzenie „wrażeń" następuje ok. 7.45.

Kołysanie budynku i ten sam dziwny, przenikliwy, natarczywy i głośny dźwięk zgrzytania betonu i metalu, tym razem towarzyszy nam przez 20-30 sekund, może dużo, dużo dłużej - trudno ocenić.

Jesteśmy w szoku. Zaczynam się modlić - na głos... Jurek, jak potem się przyznaje, patrzy na sufit i szuka tzw. „bezpiecznych" miejsc. Nagle wszystko ustaje.

Natychmiast postanawiamy opuścić pokój i uciekać z hotelu. W lekkiej panice zbieramy bez większego sensu nasze rzeczy (w rzeczywistości rozbieram się do naga, chcę się szybko umyć - nie wiem skąd w takiej chwili budzi się we mnie aż taka higienistka).

Chwilę później ktoś puka do drzwi. Właściciel hotelu przekonująco uspokaja, że nie ma się już czego obawiać - już jest po...

Skąd ta pewność - nie wiem i pewnie nigdy się nie dowiem, ale rzeczywiście był to jedyny incydent, jaki nas spotkał podczas całego pobytu w Peru.

Potem odkrywamy w naszym budynku i w wielu innych miejscach, które odwiedzamy, specjalnie oznaczone bezpieczne strefy w razie trzęsień ziemi.

Epicentrum „naszego" trzęsienia było ok. 28 km od Limy, siła 5,4 i na głębokości ok. 50 km Stąd słabe „efekty". Widoczny ślad w naszym hotelu, to przekrzywione obrazy na ścianach, lekarstwa zrzucone ze stolika nocnego. I wewnętrzny dygot, ale to już mojego organizmu...

I dzięki Bogu!

Tego samego dnia dojeżdżamy autobusem do rezerwatu w Paracas. Właściciel hotelu potwierdza wstrząsy odczuwalne nawet tutaj, ok. 300 kilometrów od Limy, dokładnie w tych samych godzinach.

Paracas jest cudowne!

Wieczorem postanawiamy spróbować typowej peruwiańskiej potrawy ze świeżych owoców morza - ceviche (wszystko marynowane w soku z kwaśnych limonek). Pycha!

Zwykle to danie podaje się w środku dnia z zimnym piwem - wtedy smakuje jeszcze lepiej, bo dodatkowo gasi pragnienie.

2 marca 2009

Dzień 3 - Lima

Kolejnego dnia zwiedzanie rozpoczynamy od Muzeum Sztuki Włoskiej, potem docieramy do Muzeum Złota (ORO DEL PERU).

Po południu fundujemy sobie spacer w Parku Miłości nad morzem, już w dzielnicy naszego hotelu - Miraflores. Chwila wypoczynku. Piękny klif, w dole ocean z dwumetrowymi falami, pogoda rewelacyjna.

W agencji turystycznej Info Peru kupujemy na kolejny dzień bilety autobusowe (linia Crus del Sur) do rezerwatu w Paracas. Agencja dodatkowo rezerwuje nam miejsce w hoteliku przy plaży i jak się okazuje, perfekcyjnie wywiązuje się ze zobowiązań (wszystko jak w zegarku: ceny, terminy, jakość usług, itp.). Niestety, będzie to miało wpływ na dalszy etap podróży - kompletnie uśpiona czujność przy korzystaniu z usług kolejnego, mniej rzetelnego biura...